Uzależnienia - Forum - Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 


Poprzedni temat «» Następny temat
Jak to ciężko lekko żyć !!!
Autor Wiadomość
Miazga

Wysłany: 28-08-2010   Po ciężkim lecie! [Cytuj]

Witam wszystkich praktycznie po wakacjach, notabene trudnych bo lato to okres kiedy cała Polska siedzi pod parasolami i chleje piwsko. Nie był to dla mnie łatwy czas a i pokus niemało. Od zielska jakoś się uchowałem, pety też jakby neutralne tylko ten alkohol włada mną i psycha cały czas pokazuje jak bardzo jestem uzależniony i jak podstępnie próbuje zafałszować rzeczywistość, bym stwierdził, że to nie do wytrzymania. Chodzę na terapię pracuje nad sobą, a im więcej pracuje tym więcej widzę do zrobienia. Na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć, że bałagan mam na wszystkich płaszczyznach mojego życia. Z dziewczyną kompletnie mi się nie układa, nie dogadujemy się, żyjemy jakby obok siebie, całe życie skupia się na mnie, albo na moich problemach z eks, z moja chorobą lub z moja pracą w której mam coraz gorzej, coraz mniej sobie radzę i nie wytrzymuję ciśnienia. Czasami chodzę taki nakręcony, że głowa boli mnie po kilka dni i mam ochotę to wszystko rzucić, zaszyć się w zacisznym miejscu na końcu świata, lub zwyczajnie z sobą skończyć. Terapeuta powiedział ostatnio mojej dziewczynie, że mam wrodzoną niezdolność do mówienia "nie" i ma rację. Nie potrafię asertywnie odmawiać, wyznaczać granic i walczyć o swoje prawa. Czasem dochodzę do wniosku, że odurzenie było mi potrzebne by przetrwać w tej dzisiejszej dżungli, lub izolowałem zdrową logikę od tego pokręconego świata i dzisiaj na jakąkolwiek złośliwość, uwagę albo niezadowolenie pod moim adresem reaguję urazą, zranieniem, obrazą. Jestem strasznie uraźny, wrażliwy, wszystko analizuję rozpatruje pod moim kontem. Stałem się ogromnie konfliktowy, rodzina się ode mnie odizolowuje, nie mam kumpli, znajomych, przyjaciół. Czuję się jakbym był kompletnie sam. Mój styl bycia, wysławiania się, myślenia, poczucie humoru odpychają. Dziś wiem że używki tłumiły we mnie złośliwość, arogancję, egoizm, samolubstwo, pychę, brak szacunku. Brakuje mi uczciwego kręgosłupa moralnego. Idąc przez dzieciństwo czułem się złym dzieckiem, niechcianym, odpychanym, nieakceptowanym i czyniłem wiele rzeczy by to potwierdzić, by fizycznie poczuć, że taki jestem jak siebie czuję i odbieram. Gdy wszedłem w okres dojrzewania poczucie wstydu i bunt zawładnęły mną do tego stopnia iż zacząłem się wycofywać z nauki, życia towarzyskiego, rodzinnego-samotnik. Pierwsze alkoholowe przygody pokazały mi, że wcale nie jestem taki zły, że inni wcale mnie tak źle nie odbierają. Potrafię być wesoły, dowcipny, nie muszę się wstydzić, mam w sobie drzemiącą moc, której dotąd nie odkryłem-jednak świat może być piękny. Po kilku latach alkohol stał się normą funkcjonowania w społeczeństwie. Normy normami, ale przydałoby się coś aby się zabawić, rozweselić. Pojawiła się marichuana incydentalnie na wstawce wojskowej, ale była jakaś dziwna, samopoczucie po niej niezbyt, stwierdziłem że towar trefny. Minęło kilka lat z alkoholem w tle co weekend lub ciągi kilkudniowe, gdy natrafiłem na mocniejszą odmianę i wtedy niesamowite olśnienie. Teraz dopiero osiągnąłem pełnie oświecenia, otworzyły się wrota podświadomości, jakim czułem się erudytą, dziwiłem się sam sobie skąd ja tyle wiem. Nie zauważyłem utraty pracy, utraty rodziny, rozpadu małżeństwa, zubożenia. Czułem wymiar duchowy, materializm mnie śmieszył-nigdy go nie wielbiłem. Do tego doszły okazyjnie tabletki extasy i wymiar doznań cielesno-duchowych osiągnął apogeum, ale na następny dzień po takiej mieszance skłaniał mnie tylko ku zakończeniu żywota.
Przez okres 15 lat wytwarzałem lub poddawałem się chemicznym środkom, które wprowadzały mnie w stany, które nie są znane przeciętnemu śmiertelnikowi żyjącemu w codziennej rzeczywistości. Dorastając nie rozwinąłem w sobie naturalnych zdolności radzenia sobie z emocjami (radość, smutek, gniew, złość, wstyd)miała być tylko radość, a resztę stłumię chemicznie, jako odruch by pozbyć się fatalnego samopoczucia, które nękało mnie przez całe dzieciństwo. Tworzyłem wokół rozpierduchę, ponosiłem coraz to większe straty na każdej płaszczyźnie, ale najważniejsze było samopoczucie, muszę zabić psychiczny ból, ból duszy.
Dziś mogę powiedzieć jak w piosence: "Wiele dni, wiele lat, czas nas uczy pokory". Abstynuję od alkoholu 8 miesięcy, mówią najgorszy pierwszy rok, półtora. Od zioła niebawem pęknie 2 lata i im dalej się powstrzymuję, tym bardziej widzę, że trzeźwość to sposób na życie. Ja abstynuję, nic nie zmieniam żyję w starych utartych schematach myślowych i podświadomie czuję się jakbym miał wytrzymać tylko do jutra i będzie dobrze, będzie ulga, napije się, zajaram, poczuję luz. Powróci stara pewność siebie, oleję co myślą o mnie inni, co mówią, co się wydarzy. Poczuje się jak normalny facet, bez nałogów, bez użalania się nad sobą, bez roztrząsania przeszłości, bez ciężaru psychicznego, że jestem ćpunem i alkoholikiem, bo na to nie ma akceptacji i zrozumienia w społeczeństwie. Z drugiej strony są ludzie, którzy przez to przeszli, wiele stracili, wielokrotnie zaczynali od nowa i wielu przegrało walkę lub nie dali sobie pomóc. Spotkałem ostatnio kolegę z którym chodziłem 3 lata temu na terapię, ledwo go poznałem choć to młody facet, alkohol strasznie go zniszczył. Przeraziłem się i zdałem sobie sprawę, że choćby moje fatalne samopoczucie trwało przez 1 rok, a może nawet 2 lata, a nawet 3 to i tak w tym bagnie będę próbował wytrwać i się wyrwać niż się poddać. Wiem że inwestuję dzisiaj w zdrowie i prędzej czy później to zaprocentuje a dowodem na to jest wielu znajomych i przyjaciół którzy z tego bagna wyszli, bo można, tylko naprawdę trzeba tego chcieć i nikt ani żadna siła tego za nas nie zrobi.
Obserwując to forum nasuwa mi się taka konkluzja, że często zaglądamy tutaj by znaleźć złoty środek, złotą receptę, sposób by nie palić i czuć się tak jak po ciężkim zjaraniu. Zapewne wielu znajdzie substytut w alkoholu, tabletkach, internecie, seksie, ale prawda jest taka, że magicznego eliksiru nie ma i tak naprawdę to my wszyscy , których tutaj jednoczy problem, przyciąga złudna myśl, że dotychczasowy złoty środek w postaci zielska jaki stosowaliśmy na wszelkie bolączki zwane życiem, da się zastąpić czymś innym, skutecznym i sprawdzonym. Takiego środka nie ma, życie musimy przeżyć sami za siebie z wszystkimi smutkami i radościami. Trzymajcie się w swych postanowieniach. Pozdrawiam!!!
 
 
Miazga

Wysłany: 23-10-2010   Znowu ciężko! [Cytuj]

Witam!
Tak się tu wymądrzam, jakbym wszystkie rozumy pozjadał, a ta moja mądrość w konfrontacji z nałogiem i rzeczywistością ma bardzo mało wspólnego. Malutki jestem jak ziarnko piasku, cienki w swej abstynencji i tak jadę na dupościsku.

Chcąc trzeźwieć nie wystarczy sama abstynencja i wyświechtane hasła terapeutyczne, widzę że na takim wózku za daleko nie ujadę. Dużo słyszę na temat wiary, siły wyższej a takowa u mnie leży. Czuję się Bogiem dla siebie, nieomylnym, jedynym sprawiedliwym, istotą jestestwa, pępkiem świata. No i robi się lipa, bo widzę że nie dam rady nieść całego świata na swoich barach, przecież ja nie daję już rady nieść swoich problemów, trosk, codziennych spraw. Wymyka mi się spod kontroli cały mój śmieszny światek, a przecież miałem tylko nie kontrolować mojego picia i zażywania, miałem uznać bezsilność wobec środków zmieniających nastrój.

Chyba nie potrafię kierować własnym życiem, tylko kto ma nim kierować. Znalazłem się w sytuacji w której kompletnie nie wiem co mam dalej robić. Nie mam już sił dalej kierować wyimaginowanym przeze mnie światem, który uważam kompletnie do bani. Nie ma w nim miejsca na codzienność, zwyczajność, uprzejmość, radość, otwartość, szczerość, normalność. Trzymam się w sztywnych ramach i całą energię poświęcam i skupiam, by nie pić i zażywać, tymczasem życie upływa gdzieś obok, beze mnie, bo trzymam niebo aby nie spadło mi na głowę.

Na terapii dowiedziałem się o "destrukcyjnej orientacji życiowej" i jak zwykle wszystko do mnie pasuje. Jedni są szczęśliwi, a inni nie i ogarnia mnie żal do losu i do rodziców, że taki dziwny i trudny ze mnie człowiek i po co mi te pieprzone nałogi. Chyba trochę się zagubiłem. Akceptacja choroby to długi proces godzenia się i jak mi powiedział mój terapeuta " ile energii włożyłeś by stać się alkoholikiem i narkomanem, tyle czasu i energii musisz poświęcić by z tego bagna wyjść".

Nie ma drogi na skróty, bynajmniej ja jej nie znam i szkoda że czas abstynencji jaki już mam za sobą odbieram i traktuję jako drogę przez mękę, koszmar. Zamiast cieszyć się życiem, każdą jego chwilą, traktuję je jako pasmo nieustających nieszczęść. Od nieszczęścia do nieszczęścia, trochę straszne to moje życie, a raczej podejście. Żyjcie!
 
 
felka

Wysłany: 25-10-2010    [Cytuj]

Nikt nie mówił, że będzie lekko. Ale trochę pracy już wykonałeś. Zaczynasz pisać o tym co czujesz, a czasami, że nic nie czujesz, że nie ma w Twoim życiu miejsca dla zwykłych uczuć. To na początku normalne. Pewnie w tym momencie coś tam czujesz, ale nie bardzo wiesz jak to nazwać. Wychodząc z uzależnienia trzeba się tego wszystkiego nauczyć. Złapać od nowa kontakt ze swoimi emocjami, nauczyć się je rozpoznawać i rozróżniać.
Jesteśmy chyba w podobnym punkcie. Też 2 lata abstynencji od zioła, 3 lata bez alku by było tylko ostatnio miesiąc temu chodziłam nawalona przez 3 tygodnie z powodów problemów związkowych. Od jakiegoś czasu chodzę na grupę samopomocy, poszłam jako współuzależniona, teraz byłam na weekendowym seminarium grupy i dzisiaj przyznałam się innym, że sama jestem alkoholiczką i uzależniona od marihuany. Jakoś przydarzyło mi się poryczeć przy tym i ulżyło mi. Znajomy powiedział, że 2 lata terapii zajęło mu zanim w ogóle nauczył się płakać i wtedy jego terapeuta powiedział "Teraz dopiero możemy zacząć tak naprawdę pracować". Z tego co piszesz wynika, że coś się w Tobie jednak rusza...to dobrze.
 
 
felka

Wysłany: 25-10-2010    [Cytuj]

Uczucia bezsilności, przygnębienia, smutku...chyba jedynym wyjściem jest pozwolić sobie je przeżyć.
 
 
Crystal Clear


Wysłany: 25-10-2010    [Cytuj]

Miazga trafnie to wszystko ująłeś!
Też walczę, nie ma lekko...
 
 
Miazga

Wysłany: 31-12-2010   W przededniu Nowego Roku [Cytuj]

Witam wszystkich!!!
Dzień dość szczególny i pomimo iż jestem trochę zabiegany postanowiłem się odezwać jeszcze w starym roku. Przyznam, że niezbyt często tu zaglądam, co nie znaczy, że zapominam o moim uzależnieniu krzyżowy. Częsty udział w mityngach aa i terapia zaawansowana pozwala mi nieźle się zwentylować i radzić sobie z rzeczywistością na trzeźwo.

Od 6 grudnia do końca roku jestem na zwolnieniu i super wypocząłem. Pozwoliło mi to zdystansować się do większości życiowych problemów i spojrzeć na codzienność z perspektywy rekonwalescenta.

Jutro minie 365 dni mojej pełnej abstynencji od alkoholu, 2 lata od papierosów i ponad 2 lata od marihuany i muszę powiedzieć, że jest to możliwe i wykonalne, bo naprawdę tego chciałem i chcę i nie musiał we mnie uderzyć meteor, czy też sputnik. Wielkie rzeczy rozpoczynają się w ciszy ducha, rodzą się w naszych umysłach i od nas zależy czy będziemy je konsekwentnie realizowali.

Życzę Wam wszystkim chcącym rzucić nałogi, które przeszkadzają w rozwoju, abyście konsekwentnie dążyli do wyznaczonego celu, małego - niewyolbrzymionego, a z czasem sukces nadejdzie w myśl zasady, przyciągamy to, czego naprawdę chcemy.

Żyjcie i bądźcie trzeźwi, bo naprawdę warto!!!
 
 
spinecki

Wysłany: 05-01-2011    [Cytuj]

Ja co prawda zapalilem kilka razy w zyciu, alkoholu raczej unikalem a tez mam jazde z pisaniem czarnych, pokreconych scenariuszy w glowie... ot, lekowy sposob bycia. Trzymaj sie.
 
 
Miazga

Wysłany: 27-01-2011   Nie jest dobrze!!! [Cytuj]

Witam i pozdrawiam!
Nowy rok zaczął się całkiem przyjemnie, był to mój pierwszy Nowy Rok od kilkunastu lat kiedy to obudziłem się trzeźwy, bez kaca i bólu głowy. Radości nie było końca, emanowałem szczęściem i euforią, która trwała przez kilka dni. Powrót do pracy i egzaminy końcowe w ubiegłym tygodniu trochę mnie zestresowały, ale dziwne zdarzenie jakie miałem w pracy w ubiegły czwartek spowodowało, że czuję się fatalnie. Terapeuta zdiagnozował u mnie nawrót choroby w wyniku zbyt dużego natężenia ciężkich sytuacji na przełomie ostatnich 2 miesięcy.

Zobaczyłem ostatnio końcówkę programu o paleniu na Planette i usłyszałem chłopaka, który mówił o psychozach i wydaję mi się że dręczą mnie trochę chore myśli i zapędzam się w lękowe nastroje. Usłyszałem kiedyś pytanie, po co mi te lęki i też się zastanawiam do czego mi to służy, jeśli tak źle się z tym czuję. Czasami mam wrażenie że jestem chory psychicznie, lub mam jakieś powikłania przez uzależnienia, tylko nie bardzo podoba mi się wizja zażywania psychotropów, bo to znowu włażenie w kolejne niby nieśmierdzące bagno.

Na dzień dzisiejszy czuję się trochę zmęczony i znużony udawaniem, że jest ok. w sytuacji kiedy w głowie rodzą się chore schematy a ja nie jestem w stanie stwierdzić na ile jest to rzeczywistość, a na ile wytwór mojej chorej wyobraźni. Sporo tej abstynencji już za mną i miałem nadzieję, że będzie lepiej a tu lipa, trochę jakby na siłę to moje trzeźwienie, bo mało w nim radości. Być może zbyt opatrznie pojmowałem i pojmuję trzeźwe życie licząc, że minie rok i zacznie się sielanka jak wtedy kiedy piłem i wszystko miałem gdzieś.

Im dłużej abstynuję tym bardziej zdaję sobie sprawę jak bardzo jestem uzależniony i jak duże spustoszenie używki wyrządziły w moim organizmie. Zauważam jak wiele we mnie wad - egoizm, egocentryzm, złośliwość. Trzeźwienie to trochę jak gra komputerowa, przerobisz jakiś kawałek, by odetchnąć z ulgą a za rogiem czeka coś niespodziewanego i niekoniecznie przyjemnego. Pozwolę pokusić się o stwierdzenie, że niewiele różnię się od Jarka, Darka, Jurka, Krzyśka, który zajrzał tu po raz pierwszy, gdyż dziś jest pierwszy dzień jego abstynencji.

Smutem jadę, ale dół mnie męczy i nie wiem czy muszę pogadać z terapeutą, czy też zacząć coś robić ze sobą - przewartościować się, a nie tylko jechać na dupościsku z zaciśniętymi zębami i ze łzami w oczach. Być może po prostu muszę zmienić pracę, bo mam wrażenie, że spalam w niej całą moją pozytywną energię i czuję się tak zmobbingowany i zdominowany, że popadam w depresję, nie wiem, ale wiem jedno, że muszę coś zacząć robić, bo samo nic się nie zrobi. Zawiesiłem się jak w grze i stoję na jakiejś planszy, chyba zbyt długo a trzeźwość nie lubi nudy. Zapewne to czas na kolejne zmiany.

Zmieniajcie, wprowadzajcie i żyjcie, bo tylko wtedy mamy szanse na poprawę!
 
 
domberone
domberone

Wysłany: 10-02-2011    [Cytuj]

Cześć Miazga, to całe rzucanie przechodziłem kilka razy, raz nawet udało mi się na rok. Nigdy nie było łatwo bo mieszkam w Amsterdamie od wielu lat, a tu zwykły chodnik wpycha ganje do nosa. Pamiętam jak za każdym razem rozwijałem przed sobą wizje szczęśliwego życia którego doświadczę gdy wreszcie pozbędę się tego bagna. I co, przez dwa - trzy miesiące tryskałem energią, stawiałem sobie wyższe poprzeczki i parłem. Jednak po jakimś czasie wszystko stało się jałowe i szare. Nie wiem czego oczekiwałem, ale byłem zawiedziony. Mimo to trwałem w postanowieniu. Życie jednak nie próżnowało i nie wnikało czy jestem zjarany czy trzeźwy, kopało mnie w tyłek raz za razem i na dodatek jakby bardziej, jakby brało odwet za lata ucieczek. Wtedy poczułem się źle, zrozumiałem że nie mam nad nim kontroli, że dawno powinienem był wybrać coś szczęśliwego dla siebie, że to nie wina narkotyku tylko moja własna. Wtedy też zrozumiałem czemu paliłem. Nie miałem ochoty walczyć o podium, nadawać tempa, ja po prostu chciałem spokoju, fantazji, izolacji, przeżyć to życie bez biegu. Trafka to gwarantowała. Mózg się ześlimaczył, bodźce zewnętrzne nie przebijały się przez pancerz ignorancji, codziennie nowy dzień bez wczoraj i jutra, długi sen. No i gdy z tym skończyłem to nagrody nie było, tylko więcej schiz, utrata wiary w siebie i wieczna żałoba za stanem, który miał głęboko w dupie, że reszta świata ma mnie w dupie. Z kont wiadomo, że te wszystkie złe rzeczy by się i tak nie przytrafiły, że sami jesteśmy kowalami własnego losu i to my się godzimy podświadomie na złą karmę , a dragi to tylko jeden ze środków samounicestwienia. Wina też leży w społeczeństwie i systemie który ma gdzieś twoje racje, uczucia i marzenia. Jeśli się jest indywidualistą całym sercem to bardzo trudno jest się wpasować w nurt tego masowego manymejkedfakinsit i dalej kochać świat takim jakim jest. Cholera, mam bujną fantazję i naprawdę chciałbym żeby było bardziej kolorowo, ale tak nie będzie. Nie wiem co da mi odetchnąć, na razie jestem tu ponownie na kolanach szukając siły, jak większość z nas choć na chwilę.

Ps Kozak jesteś, żeś dał radę tak długo i życzę Ci byś się w tym wszystkim odnalazł i
wyluzował, ogarnął spokój w tym bałaganie. Szkoda tylko, że to tak długo trwa.
Pozdrawiam
 
 
Miazga

Wysłany: 14-02-2011   Dzięki za wsparcie!!! [Cytuj]

Witam ponownie!!!

Wielkie dzięki dla Ciebie za wsparcie, ogólnie chciałbym podziękować wszystkim którzy zagościli w moim temacie. Rzadko się do tego odnoszę, jak również rzadko się udzielam w temacie innych forowiczów, ale nie chcę się wymądrzać, bo mam do tego zakusy, ale nie podlega wątpliwości że miłe jest wsparcie i otucha jaką tu otrzymuję.

Niebawem kończę terapię aa i muszę przyznać, że daleka droga przede mną i wiele pracy mnie jeszcze czeka ale jakiś etap chyli się ku końcowi. Abstynencja i trzeźwienie nie zwalnia nikogo od życiowych trosk i codziennych udręk a i u mnie takich co dzień nie brakuję. Dzisiaj po raz kolejny doszedłem do wniosku że najwyższy czas zmienić pracę i zadbać o swoją godność. Pozwalam sobie na taki stopień poniżania mnie i przyzwyczaiłem się do tego stanu, że boję się zmian nie znając nowego, także łatwiej mi tkwić w kwasie, bo w końcu swojski. Czasem mam do siebie ogromną pogardę, że pozwalam się tak poniżać byle tylko utrzymać pracę. Utraciłem wiele korzyści, apanaży, przywilejów, szacunku, a mimo to trwam w tej beznadziejnej ułudzie, bo nie wierzę w siebie i moje możliwości. Wkurza mnie to, że pomimo złośliwości jakiej doświadczam przestałem przyjmować postawę obronną. Nie okazuję jakichkolwiek uczuć, ani przyjemnych, ani przykrych, bo i jedne i drugie mnie zdradzają, czuje się trochę jak niewolnik. Sytuacja jest na tyle złożona, że jedynie sam na własne życzenie mogę odejść i doświadczam całego szeregu dziwnych nieprzyjemnych zdarzeń i przypadkowych trudności, bym miał tego serdecznie dość i odszedł. W dotychczasowej mojej karierze zawodowej nigdy nie doświadczyłem takiej obłudy, fałszu, złośliwości, chamstwa i tupetu.

Coraz bardziej uwidocznia się moja typowa osobowość DDA i jest to kolejny etap mojej pracy nad rozwojem osobistym. Wiem, że to dopiero w przyszłym roku ale coraz dokładniej i świadomie dostrzegam mój pierwotny problem i źródło wielu klęsk. Czytającemu może wydawać się, że uzależniłem się od uzależnień, ale już od bardzo dawna o tym wiedziałem, lecz tyle czasu musiało upłynąć abym dosięgnął swojego dna, pozbierał się i zaczął po kolei sprzątać i układać mój życiowy bajzel. Droga nie krótka i nie łatwa i jak w powiedzeniu - nie ma dobrego terapeuty, to uczeń dojrzał do terapii.
Żyjcie!!!
 
 
Radeek16

Wysłany: 21-02-2011    [Cytuj]

Przeczytalem cala twoja historie, kazde slowow, i podziwaim ze dajesz rade jakos jeszcze zyc po takich przejsciach.3ymaj sie powodzenia!!
 
 
spinecki

Wysłany: 22-02-2011    [Cytuj]

Miazga. Ja troche od czapy, ale chcialem napisac, ze niezle Ci idzie pisanie. W sumie to taki dramat, ale dobrze sie to czyta. Super dobrze bym powiedzial. W sensie ladnie piszesz!

Wkrecasz sobie psychozy, schizofrenie... moze sie po prostu boisz choroby psychicznej, a moze sobie wkrecasz jakas chorobe, zeby potwierdzic, ze nie ma w tobie nic dobrego. Wiesz... "jestem brzydki, zly, nikt mnie nie chce, jestem glupi, inny". Tez kiedys sobie wkrecalem, ze ja to niby inny jestem, dziwny i w ogole. I co? No i leci czas... a wkrecalem to sobie jakies 6 lat temu. Nie zwariowalem od tamtego czasu i powyzsze wnioski mi w niczym nie pomogly :)

Moim zdaniem czesto wpada sie w pulapke totalnego dola, ktora jest spowodowana niskim poczuciem wlasnej wartosci. Mozg zainfekowany stylem myslenia o sobie jako o kims gorszym, kogo juz nic dobrego nie spotka po prostu podaje Ci takie zycie... ten stan psychiczny jest jakby wirusem, ktory zywi sie zlymi emocjami, zlymi przezyciami i doswiadczeniami. Podajesz mu kolejne dawki swinstwa... takie troche bledne kolo. A czytajac to rozejrzyj sie dookola... dzieje sie cos zlego? Ale tak na serio zlego w tym akurat momencie? Oczywiscie, ze nie. I od tego momentu zacznij dostrzegac, ze wlasnie jest dobrze. Od tego jednego momentu. Jest dobrze, po prostu. Niech to bedzie jedna mala dobra rzecz.

Za to ostatnio zaczalem sie akceptowac takim jakim jestem i nawet siebie polubilem. Pozwalam sobie na siebie. Inny nie bede. Problemy nalezy rozwiazywac konstruktywnie a nie destruktywnie. Kazdy ma problemy a porazka to rzecz ludzka. Byle probowac. Dopoki probujemy, doputy wygrywamy!
 
 
Miazga

Wysłany: 19-06-2011   Witam !!! [Cytuj]

Witam wszystkich po dość długiej przerwie. Muszę przyznać Spineckiemu, że Twój wpis dał mi niezłego powera i pokrzepił na parę ładnych miechów. W zasadzie od jakiegoś czasu zaszło u mnie wiele zmian, wiele rzeczy się rozwiązało, zdałem egzaminy państwowe, zdobyłem kolejny zawód. Ukończyłem terapię, ale do terapeuty uczęszczam dość intensywnie i czasem mam wrażenie, że się od tych wizyt uzależniłem, chociaż dla odmiany chodzę na mityngi. W pracy nadal bagno i wiele rozmyślając i medytując na temat pokory postanowiłem zmienić swoją taktykę i postępowanie wobec kolegów. Przynosiło to całkiem niezłe rezultaty, ale w ostatnim tygodniu wszystko jakby wróciło do punktu wyjścia, co na niedomiar trudności zbiegło się z faktem, iż w połowie tygodnia po niespełna siedmiu latach wspólnego mieszkania wyprowadziłem się od dziewczyny. Od momentu kiedy ukończyłem szkołę średnią dochodzę do wniosku, że jako dorosły facet oddycham w pełni wolną niezależną piersią i w sposób świadomy i trzeźwy mogę decydować o swoim losie. Na obecną chwilę nie wykluczam rozstania jako chwilowego remedium na nasze poranione dusze, przez naszych wewnętrznych uśpionych mr. Hayde'ów i ratunkiem zgoła paradoksalnym było rozstanie. Mam nadzieję, że nie zaszkodzi i pozwoli spojrzeć na rzeczywistość jak i nasz związek z perspektywy. Po tak długim czasie wspólnego bytowania nie potrafiłem sobie wyobrazić funkcjonowania samotnie, byłem przerażony, a tymczasem po zaledwie kilku dniach widzę jak cenne i ważne to doświadczenie w moim życiu. Wstępnie założyłem, że chociaż na trzy miesiące i nie chciałbym przesądzać w jakąkolwiek stronę.
Załączam w sobie niepoprawny optymizm i z nadzieją staram się patrzeć w przyszłość, a o pracy nie chciałbym się powtarzać, bo dochodzę do wniosku, że albo w niej tyram, albo zwyczajnie zwijam manele i szukam normalnej pracy, lub bynajmniej takiej w której nie będę wołem pociągowym. Pewien kolega z piętnastoletnim stażem abstynencji powiedział mi kiedyś, że z perspektywy swoich lat i doświadczeń, że lepiej zaczynać wszystko od nowa w nowych realiach, nowym otoczeniu i nowym świecie, jeśli tylko to możliwe. W tym momencie muszę się z nim zgodzić, przynajmniej w temacie pracy, bo pewnych nawyków nie potrafię lub inni nie chcą zamienić na uczciwe.
Trzymajcie się!
Dacie radę, jeżeli tylko chcecie!
 
 
Miazga

Wysłany: 12-11-2011   Małe wielkie narodziny [Cytuj]

Hej!
Witam wszystkich po długiej przerwie, a okazja dość szczególna, dlatego postanowiłem dokonać małego wpisu. Wczoraj pyknęła mi okrągła trzecia rocznica wolności o zielonego syfu, co napawa mnie szczególnym entuzjazmem i nieskrywaną radością. Robiąc mały obrachunek moralny z przeszłością, przyznam szczerze, że miniony czas, jaki spędziłem w stanie odurzenia, dziś jawi mi się jako hibernacja świadomości i funkcjonowanie na najprostszych instynktach przetrwania. Pamiętam, na jakich obsesyjnych myślach łaziłem po świecie i wszystko sprowadzało się do jednego – zajarać.
Dzisiaj sytuacja zmieniła się diametralnie, nie jest to moja ocena, ale sugestie ludzi, z którymi miałem i mam kontakt. Z perspektywy tych trzech lat mogę powiedzieć, że wróciłem do punktu wyjścia, kiedy chwyciłem po pierwszego bucha, choć jestem ubogacony o doświadczenia mojej mrocznej strony, i wiem w jak ciemne czeluści umysłu mogę pokierować swoją świadomość.
Myślę, że nie będę odkrywczy kiedy powiem, że najlepiej zabrać się w życiu za rzeczy normalne i twórcze. Poświęcić swój czas i swoją energię na pozytywne działanie, skupienie się na dobru, pięknie i szczęściu. Mówiąc o szczęściu nie mam na myśli sięganie po chemiczne środki polepszania sobie nastroju, bo szczęście nie jest zależne od niczego, a już na pewno niczego chemicznego.
Trochę ostatnio medytuję, ćwiczę rytuały tybetańskie, wpieprzam wg pięciu przemian i to wydaje mi się, że przekłada się bezpośrednio na uwrażliwienie mnie na sferę duchowości. Zauważam, że w używkach szukałem kontaktu z jakąś Siłą Wyższą i te na początku dawały mi złudną nadzieję i odczucie, że ją posiadam, lub odczuwam. Niestety, okazało się to mrzonką, dziś mogę powiedzieć - na szczęście. Być może zabrzmi to paradoksalnie i nie mam zamiaru zawiewać tutaj moherową obsesją, ale już same próby kontaktu z Wielkim Absolutem, moja gotowość do współpracy, daje mi wewnętrzną siłę, spokój, jest opium, do którego mam dostęp i nie muszę latać do dilerów. Nie nakręcam się i nie mam spadków nastroju, bo czegoś mi brakuje. Substancja jest we mnie, wystarczy tylko, że po nią sięgnę, bądź ją w sobie wyzwolę.
Zaczytałem się ostatnio w Hunach i Hoponopono, kompletna magia godna choćby liznięcia. W poszukiwaniach tajemnicy szczęśliwego życia każdy sposób jest, oby nie uzależniał, czyli nie szkodził. Zauważam, że mam tendencję do pchania się w ezoterykę, dlatego staram się podchodzić do tego z dystansem, bo mimo wszystko jestem jeszcze podatny na sugestie.
Rozpocząłem w ubiegłym tygodniu warsztaty pracy nad krokami i chociaż wiem, że nie będzie łatwo, to mimo to rajcuje mnie, że zrobię sobie psychiczną wiwisekcję i popracuję nad rozwojem osobistym. Trzeźwość to proces ciągłego wzrastania, pracy i wysiłku w dążeniach do bycia coraz to lepszym, świadomym i szczęśliwym. Trudno mi sobie wyobrazić, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym trwał nadal w moich nałogach. Szczęścia trzeźwego człowieka nie można porównywać, z rzekomym szczęściem jakie dają używki. W trzeźwieniu dużym utrudnieniem jest porównywanie, lub dążenie do takiego pseudoszczęścia, jakie wyrobiłem w sobie podczas lat dryfowania na haju – to nie było szczęście. W normalnych okolicznościach nie jestem w stanie wywołać w sobie takiego plastiku.
Trudno oddać w słowach dzisiejszy mój stan umysłu i samopoczucie. Jedno jest pewne, warunkiem powrotu do normalności jest odstawienie zielonego syfu i całej reszty śmieci zmieniających nastrój, nie ma innej drogi, a jeżeli ktoś ją znalazł, to zwyczajnie się okłamuje.
Powodzenia we wszystkich postanowieniach, każdy może przezwyciężyć swoje słabości, jeśli tylko chce. Żyjcie!!!
 
 
ss
bania mode off

Wysłany: 13-11-2011    [Cytuj]

Super, dzieki ze tu wracasz i opisujesz swoje przezycia. Mysle ze nie tylko mi czytanie Twoich wpisow daje niezlego kopa i motywuje do podazania we wlasciwa strone.
Dzieki.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
[ ODPOWIEDZ ]
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Theme xandgreen created by spleen modified v0.3 by warna