To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
Uzależnienia - Forum -
internetowe grupy wsparcia dla zmagających się z nałogiem i ich bliskich

Jak mądrze być obok? - z drugiej strony

lotf - 25-01-2010
Temat postu: z drugiej strony
to ja jestem osoba uzalezniona. to ja niszczac zycie sobie zniszczylam zycie komus.
nasz zwiazek trwal ponad 1,5 roku, od pol roku to ciagle rozstania i powroty. ja w miedzyczasie zdecydowalam sie na terapie i od niedawna w niej uczestnicze ale ciagle nie udaje mi sie zachowac trzezwosci. dluga droga przede mna. po drugiej stronie (teraz chyba moge tak powiedziec) osoba ktora kocha do szalenstwa, ktora oddala wszystko co mogla i czego nie mogla nam i mi, walczyla o nasz zwiazek mimo cierpienia.
ostatnie rozstanie nastapilo juz jakis czas temu ale ciagle byl kontakt, rozmowy o tym jak jest ciezko, wspieranie sie nawzajem. wiec chyba ciagle byla ta iskierka wiary. dwa dni temu umowilam sie z "palacymi" znajomymi. trzy piwa i moja slaba wola oslabla juz calkowicie. teraz wiem, ze decyzje podjelam nie w momencie kiedy bralam pierwszego bucha, nawet nie kiedy wypijalam te piwa ale kiedy w ogole umowilam sie z nimi. po powrocie od razu pytanie: "palilas?". nie moglam sklamac, wiem, ze klamiac odbieram wolnosc nie tylko sobie. uslyszalam ze jestem smieciem. ze mam spierdalac. to prawda, przez te lata palenia zmienilam sie tak ze nie poznaje sama siebie. bardzo kocham, chce sie zmienic ale tak trudno mi wyjsc z pewnych schematow... powiedzialam tez, ze teraz wiem ze musze odstawic tez alkohol i "towarzystwo", ze dalej nie rezygnuje z walki ale przez ten caly czas, ciagle rozstania i powroty, ciagle rozczarowania mna nie ma juz zaufania i wszystko co mowie jest raniacym klamstwem. nie bede juz blagac, nie bede juz wiecej nic obiecywac. dotrzymam tylko ostatniej obietnicy i przestane sie odzywac. mam jeszcze mala, malutka nadzieje ze kiedy juz stane na nogi i bede trzezwa dluzszy czas bede mogla zawalczyc po raz ostatni ale byc moze za duzo zlego juz wyrzadzilam. ale chodzi o to, ze my mamy wlasciwie tylko siebie, nikogo na tyle bliskiego zeby na tyle zeby mogl pomoc. wpadlam na te forum dopiero kilka dni temu. wstyd sie przyznac ale wczesniej moj cpunski egoizm w ogole nie pozwalal mi dopuszczac tej swiadomosci jak bardzo cierpi osoba wspoluzalezniona. i chodzi o to, ze bardzo chce pomoc. to moja wina, przeze mnie teraz osoba ktora tak bardzo kocham ma problemy, cierpi nie tylko z powodu rozstania. co mam w tej sytuacji robic zeby nie ranic jeszcze bardziej? jak pomoc? mozecie mi cos doradzic?

onka - 25-01-2010

patrzac z perspektywy wspoluzaleznionej to radzilabym ci terapie,moze nawet i stacjonarna.najlepiej udaj sie na spotkanie do monaru.jak nie masz odwagi sama,wez jego.i skup sie narazie na leczeniu.was zostaw na pozniej.my z tej drugiej strony kija czekamy na wasz krok...bo tak naprawde to wszystko zalezy tylko od was...ty narazie drepczesz w miejscu.cos widzisz,cos bys chciala zmienic ale tak naprawde to tylko narazie uzalasz sie nad soba.a to chyba nie tedy droga?
mam nadzieje,ze nie za ostro cie potraktowalam?choc mam przeczucie ze tak powinnam....
odzywaj sie jak sobie radzisz i jakbys potrzebowala kubla zimnej wody na glowe to zapraszam;-)

lotf - 26-01-2010

drepcze drepcze jak cholera. a droga przede mna dluga, bo tu nie chodzi tylko o to zeby wytrwac w trzezwosci ale zeby nauczyc sie w niej zyc. byc moze niektorym rozstanie sie z nalogiem przychodzi dosc latwo, ale wydaje mi sie ze tylko w przypadku kiedy przed albo w miedzyczasie (chociaz zupelnie nie wyobrazam sobie jak to mozliwe) trwania nalogu wyksztalcili oni w sobie dojrzala osobe ktora w miare zdobywania doswiadczen uczyla sie zycia.
a co do uzalania sie nad soba to zdecydowanie masz racje. bo powiem Ci, ze nagle uswiadomic sobie, ze przez x lat opieralam sie na nieprawdziwych zalozeniach w zwiazku z czym trzeba niejako zaczynac od nowa to troche szokujace i ciezko to sobie szybko i latwo wytlumaczyc.

no a co do tej mojej "drugiej strony" to juz trzeci dzien cisza. ja tez sie nie odzywam bo chce zeby opadly troche emocje. ale zupelnie nie mam pomyslu jak podsunac ta terapie, przeciez mialam "spierdalac" i to nie na zarty. nie wiem czy w ogole bedzie chec rozmowy. a jak nie ja to kto? mam tak zostawic na pastwe losu? nie wiem, tyle juz spierdolilam ze teraz boje sie wykonac jakikolwiek ruch. ja sie soba zajme, mam zalozyc ze kazdy ma sie zajac soba i sobie poradzi? ja wiem, ze czesto zachowuje sie jak potwor ale zostalo we mnie jeszcze troche czlowieka i teraz ten czlowiek sie martwi. tylko nie mowcie "trzeba bylo martwic sie wczesniej". trzeba, trzeba. trzeba bylo nie zaczynac..

onka - 26-01-2010

daj spokoj.marudzisz jak stara baba.jesli mowisz sama o terapii to ty juz mu nic nie podsuwaj tylko sama cisnij do osrodka.umow sie na spotkanie i wywal co ci lezy na watrobie.zobaczysz co madrzy ludzie od skomplikowanych zyciorysow ci poradza.jak bedziesz miala juz cos w garsci to umow sie z nim na spotkanie.najlepiej na neutralnym gruncie i powiedz,ze zaczynasz leczenie(dobrze zrozumialam??).i czas teraz jest najwazniejszy...duzooooooooo czasu;-)
jesli chcesz na skype poklikac to zapraszam.moge ci troche o swoim zyciorysie popisac dla poprawy nastroju;-)
i uwiez mi,nie z takiego gowna jak twoje sie wychodzi;-)

skype:halszka5901

onka - 26-01-2010

lotf kochana,to ty juz zaczelas terapie????
lotf - 27-01-2010

no przeciez w pierwszym poscie napisalam, ze zaczelam niedawno terapie. i wlasnie tu chyba bylo male nieporozumienie. bo mi nie chodzilo o to zeby podsuwac terapie sobie.

ale napisalam tu bo ostatnio spotkania mam co 2, 3 tyg, jakos tak sie to wszystko nie klei, moze ja tez jestem przypadkiem niereformowalnym ale jednak trzymam sie tego ze wczesniej wcale nie zdawalam sobie sprawy z problemu, ze jednak w swoim slimaczym tempie poruszam sie do przodu.
ciezko jest tak stracic oparcie w ukochanej osobie i zyc z mysla ze wlasnorecznie wykonczylo sie milosc ktora byla najwiekszym skarbem, ale jeszcze gorsze sa mysli o tym jak cierpi. i dlatego pytam was, osoby ktore patrzycie na to z drugiej strony, tej trzezwo myslacej, czy jest cos co moge zrobic zeby pomoc nie raniac, czy zajac sie soba i czekac zeby za jakis czas powiedziec "jestem trzezwa juz tyle czasu, zaczynam powoli ogarniac swoje zycie, porozmawiaj ze mna prosze jesli jeszcze mozesz na mnie spojrzec, czy moge Ci jakos pomoc?.". tylko, ze ja juz chyba nie mam na co czekac. a tam, po drugiej stronie, ktos osoba cierpi przeze mnie i tylko ja moge cos z tym zrobic a nie moge..

onka - 27-01-2010

sorki,faktycznie male nieporozumienie.tez mam leb nabity moim przypadkiem;-)
z boku patrzac,mysle ze narazie powinnas zajac sie soba.dobrze ze podjelas terapie.
jesli przegielas na maksa to trudno bedzie ci zdobyc jego zaufanie.narazie poza miloscia(w ktora on moze zwatpil juz)nie masz mu nic do zaoferowania.wie w ogole,ze leczysz sie?
mysle,ze powinnas narazie zajac sie tylko soba.porzadnie stanac psychicznie na nogi..znajdz sobie jakies ciekawe zajecie,ktore sprawi ci przyjemnosc i odciagnie troche od tej jednej uporczywej mysli.musisz czyms umysl zajac,czyms innym niz do tej pory;-)
co lubisz robic najbardziej?fotografia,malarstwo,czytanie ksiazek,robotki reczne???;-)staraj sie wracac do normalnego zycia...moze gotowanie,pieczenie i te inne nudne bzdury,ktore do zycia naleza?cos co sprowadzi cie do szarej rzeczywistosci;-)
ja jak mam zwieche,albo bajzel w zyciu to robie generalne porzadku w mieszkaniu.najpierw plan od czego zaczac,a pozniej jazda z koksem do zabicia natretnych mysli..pomaga,przynajmniej mi;-)
wiesz,mysle ze w pierwszejkolejnosci powinnas sobie pomoc.jesli ty wciaz bedziesz bezradna to jak chcesz do niego wrocic i co bedziesz miala mu do zaoferowania oprocz milosci,ktorej do tej pory nie szanowalas???
jest jeszcze jeden aspekt twojego problemu..jesli nie bedziesz miala juz do kogo wracac to przynajmniej bedziesz na tyle silna,zeby przyjac na twarz porazke.
nie wiem na ile jest cierpliwy,wiec zabezpiecz sie na wszelki wypadek.
krotko mowiac,mysle ze najpierw pomoz sobie a pozniej postaraj sie o powrot.jesli to ten jedyny i ta prawdziwa milosc to on wszystko ci wybaczy w odpowiednim momencie;-)
my juz tacy durni jestesmy;-)

onka - 27-01-2010

i jeszcze jedno,jesli az tak bardzo sie martwisz o niego.nie gadaj mu za duzo o waszych problemach,ale zaproponuj mu terapie dla wspoluzalenionych.chyba to ci chodzi po glowie?
czy on wie,ze jest wspoluzalezniony i ze moze podjac terapie?
powiedz,ze na twoich spotkaniach sie o tym dowiedzialas i ze powinien jesli nie dla ciebie to chociaz dla samego siebie sprobowac...albo przede wszystkim dla samego siebie
tyle chcialabym cie napisac...
szkoda,ze ten moj nie chce nawet slyszec o swoim problemie...zazdroszcze temu twojemu.on ma chociaz swiatelko w tunelu dzieki twoim zmianom;-)



Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group