Witam!
Ostatnio mam problem. I nie wiem co już mam z tym robić. Mój chłopak ostatnio mnie oszukał, wiele razy tak robił, ale ostatnie kłamstwo sprawiło, że zaczynam wygasać. Nie chcę mi się już starać. Mam już przez to wszystko lekkie problemy psychiczne. Wpadam w dołki.
Mój chłopak jara raz w tygodniu (do tego się przyznał, ale czy w to wierzyć skoro okłamał mnie już wcześniej?) Kiedyś mi obiecał/mówił, że tylko co 2 tygodnie. Zaufałam choć nie było mi lekko, bo nie pasuje mi to że pali to. Jednak ostatnio się wydało, że zaczął więcej palić i to całkiem przypadkiem, powiedział mi że raz w tygodniu....ale chyba nie wierzę. Nie, po tym jak już kilkakrotnie mnie okłamał. Powiedział mi, że okłamuje mnie, bym się nie denerwowała i nie robiła awantur. Bo on tego nie znosi.
Przestaliśmy gdziekolwiek razem wychodzić do towarzystwa. Chciałam by mnie raz choć na miesiąc zabierał, ale nie zgodził się (wie, ze nie lubię jak pali przy mnie z kumplami i wie, ze bardzo źle bym się czuła jakby zapalił, ale on nie chce ten "raz na ruski rok" odmawiać, choćby dla mnie. Mówi, ze nie będę mu dyktować warunków. I trzymać na uwięzi jak psa. Zasłania się argumentami: że nie pije i nie pali papierosów. Więc czego ja chcę od niego? jak i tak co robi jest najlepszym rozwiązaniem.
Zburzył mi moje bezpieczeństwo przy nim. Przestałam mu ufać... boję się wszystko co mówi to może być kłamstwo.
Gdy z nim próbuje rozmawiać na ten temat. I mówię, że mnie to boli i proszę by wrócił chociaż tego odstępu dwóch tygodniu. Kategorycznie odmawia. Mówi mi ze jestem psychiczna, ze wymyślam, i szukam tematu do kłótni.... walę głowa o mur. Z nim się nie da rozmawiać. to ja jestem ta zła bo chcę by ograniczył. Nie umiem się przez niego przebić. dla niego zioło to same dobro. Nie widzi wad. Cokolwiek co mu innego prześle na przykład o tych mitach. Nie dociera do niego. Mówi że są to jakieś głupoty.Ja już nie wiem co mam robić. On jest związany z ziołem chyba z 7 lat jak nie więcej. Ja jestem z nim ponad 3,5 roku. Jego kumple nawet mój brat pali i wszyscy są jednego zdania. Maryska jest super.
Często to mieszają z tytoniem. Nie wiem czy to nie pogarsza sprawy.
Niektórzy mi mówią ,że powinnam to zaakceptować
Przecież nie jara codziennie, a ja go chce ograniczać (mieć kontrole). Próbuje z nim rozmawiać to stwierdza, ze jak nie może palić to będzie pić...uchlewać się i zdaje mi pytanie "tego chcesz"? (mój tata jest alko...) więc nie chcę.
Chcę zdrowego związku, a boję się że się zapadam w nim, moje uczucia są nie ważne.... nie chcę dawać ultimatum. Wiem co wybierze.
Wypalam się.... nie wiem czy jeszcze próbować. Czy skończyć to. Nie chce bo bardzo bardzo go kocham. Ale czy sama miłość wystarczy, przy tych kłamstwach braku zaufaniu i jaraniu?
No i stało się, chyba już nie jesteśmy razem. Straszliwie mnie okłamywał nie wytrzymałam i nie odzywałam się przez kilka dni. Po paru dniach pisze do mnie: "zakończmy ten związek, proszę"... ogólnie to chciał ze mną zerwać przez esa bo na żywca odwagi nie miał. Tak napisał. Dałam mu czas do namysłu ale po kilku znów dniach mówił : " że nie będę przy nim szczęśliwa, że wie że mnie okłamywał że to nie fair, że chyba już tak nie ma potrzeby mnie mięc i ze mną przebywać jak kiedyś itp itd." Dałam kolejny czas do namysłu. Choć cholernie za nim tęsknie i go kocham. Dodam, iż dowiedziałam się że jeszcze więcej pali w tygodniu niż mi powiedział po kłamstwie, więcej wychodził do znajomych (mówiąc mi że nie ma czasu się ze mną obaczyć bo się uczy lub jest chory) i inne info do mnie dotarło sprawdzone, że od dłuższego czasu razem z kumplem hodują grzybki i też to zażywają. On chyba ma już spaczone uczucia. Ja już się nie liczę.... nie daje takiej satysfakcji i ekstazy jak maryśka i grzyby;-( Chyba juz nic nie mogę zrobić;-(
Nie daje rady, sama dziś wypiłam zapaliłam, myślałam że się z nim dogadam, ale to dalej wciąż jak "głową o ścianę". Ten nawet stwierdził, ze woli jointa od seksu. Woli po siłce zajarać, niż się kochać?! kurcze co to za człowiek, nie daje rady, wciąż go bardzo kocham i myślałam, ze coś do niego dociera ...wiem, że się zjarał i to dość mocno ale mimo wszystko wiem jak na trzeźwiaka myśli, i nie jest inaczej, chyba. Co dzień się modle do Boga "by mi pomógł, by coś on zrozumiał, by zauważył, że jemu mnie brakuje" a tu nic. Czy powinnam przestać się modlić? Skoro nawet Bóg mnie nie słucha. Tak bardzo zapragnęłam go będąc na jednej imprezie. A tak po powrocie i rozmowie czuję się podle. Chce umrzeć
Jesteś zmęczona już tą walką o niego i stąd te myśli... Do tego ta bezradność, ciągle myśli, co tu zrobić, by pomóc...
Znam to. Wiem, że jest ciężko, ale nie możesz jego kosztem położyć własnego życia. Może poszukaj jakiegoś wsparcia, pod postacią terapii. Jest ona bardzo pomocna.
Życie mamy tylko jedno i choć dziś w to nie wierzysz to możesz jeszcze być szczęśliwa!!!
Tylko że ciężko z terapią. Byłam 1,5 oku temu państwowo i to była lipa jakaś. A na prywatnie mnie nie stać. Próbuje sobie sama radzić, czasem jest ok, ale ciągle nie potrafię go znienawidzić w końcu tyle krzywd mi narobił. A ja wciąż mimo prób myślę o tych dobrych chwilach. Chcę zapomnieć, chcę normalnie się wysypiać jeść i jakoś żyć... ehhh
Rozumiem. A nie masz w okolicy jakichś grup wsparcia, w niektórych miasta różne działają, może tutaj warto poszukać. Czasem warto posiedzieć i posłuchać historii innych osób. Sama możesz też poszukać w necie stron (czasem są też pdf książek) na temat destrukcyjnych związków. Sama mam parę, jeszcze do wszystkich się nie dobrałam.
Nikt Ci nie każe odchodzić, skoro nie jesteś na to gotowa. Nie musisz go nienawidzić, wystarczy, że pokochasz siebie.
To moje propozycje. Nie jestem specjalistą, ale sama mam nieciekawą historię. Swoje przeszłam, odeszłam, nadal pracuje nad sobą, znalazłam nowe pasje i szukam dawnej siebie, pomału idę do przodu. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale w gruncie rzeczy żałuje tylko jednego, że tak późno to zrobiłam!
Mam nadzieje, że i u Ciebie się ułoży, czego Ci bardzo mocno życzę!
Pozdrawiam!
Ahh staram sobie jakoś radzić. Jakoś idzie, ale czasem mnie dopada taka tęsknota, ze boje się ,że znów wpadnę w dołek. Tak bardzo chciałabym z nim pogadać i rozstać się po ludzku, ale on jest "tchórzem" i uważa, ze wystarczyło przez esa. Boli mnie, że traktuje ten związek jak coś co nie istniało. Jak śmieć. I żyje sobie jakby nigdy nic;-(
Ostatnio wpadam w jakąś taką obojętność. Choć wyczuwam tęsknotę wciąż do byłego. Kocham go nadal. Jak jeeziemy razem busem mam straszną ochote się do niego przytulić, ale co by to dało? Jak on dalej by mnie źle traktował a MJ i koledzy byli by nade mną. I to powstrzymuje mnie by to zrobić. Zaczełam wychodzić na imprezy i posiadówki w weekeny. Wtedy czuje że żyje bo na co dzień czuje obojętność, czuje jakby mój organizm wykonywał wszystko mechanicznie a tak naprawde mnie w m nie ma. Nie wiem co się dzieje na codzień. Na imprezeach zaczełam troszke pić choć byłam osobą nie pijącą i popalać MJ ( tak tak... Wielka przeciwniczka zaczeła jarać). Masakra... Nie umiałam żyć ani z byłym, ani nie potrafie bez niego.
mamjednoserce, mimo, że minęło już trochę czasu, to mam nadzieję, że `wyleczyłaś się` z byłego. sama dostrzegałaś minusy bycia w związku z nim. i dlatego lepiej hmm `pocierpieć` trochę lecz dalej normalnie funkcjonować, niż żyć w takim toksycznym związku.
a jeśli w grę wchodzą używki oraz przemoc, to mimo iż serce cierpi, nie ma co tkwić w czymś takim
Tak, udało się. Wprawdzie wspomnień i tego co czułam nie wymarzę. Ale faktycznie na tyle czasu minęło, że jestem wstanie się z tym pogodzić. Od jakiegoś czasu jestem w nowym związku, bardzo zdrowym nie toksycznym. Chłopak nie pali i mało pije, a przy tym jest naprawdę cudowny i mnie zauważa i docenia. Tego mi było trzeba. Dziękuję ślicznie za odpowiedź. Od takich ludzi trzeba się uwolnić choć czasem jest to bardzo ciężko. Miłego dnia życzę
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach